Sunday 12 June 2016

Frankowicze


A Short Story

Anno domini 2006. Kosiłem pole od rana, a było już południe. Nikt mi nie kazał kosić. Byłem sterany i lało się ze mnie jak z górskiej skały. Nagle z wielkim hukiem wtoczył się na szczyt autobus barwy czerwono aksamitnej, pełen wesołych ludzi. Słyszałem ten autobus od kwadransa, gdy z mozołem wspinał się po asfaltowej ścieżce. Odwróciłem się do nich plecami, bo nie kryłem, przeszkadzali mi w robocie. Jak na złość, a raczej w reakcji na moją niespodziewaną suwerenność, zatrzymali się przy moim polu. Wylęgli z autobusu, przeciągając się i pokrzykując. Powoli, udając, że właściwie chodzą bez celu, przybliżyli się do mnie niemal wszyscy.
- Hej, panie dzieju - odezwała się dziarska dziewczyna w mini spódniczce.
- Witamy dobrodzieju - zagadnął szczupły mężczyzna o wąskiej głowie - jestem Asman. 
Przedstawił się po czym uderzył ręką po kieszeni.
- Jak tu pięknie i jaka piękna pogoda - zachwyciła się kobieta o różowej twarzy i z różowym kapeluszem na głowie - ja bym chciała tak żyć. Skoszona łąka, upały, widok na niebo.
- Hi hi hi - zachichotał niski pan koło trzydziestki - Już cię widzę. Już byś miała dość. Nie ma jak centrum metropolii Mokotów, zaufaj mi  - co mówiąc, uszczypnął różową w pośladek. Becia, bo tak jej było na imię, machnęła ręką w jego kierunku, jakby odganiała muchę, nie robiąc jej przy tym większej krzywdy.

Stałem z kosą i zrozumiałem, że to jest inwazja. Nie dadzą mi spokoju, co najmniej do zmroku.
- Welcome - powiedziałem, nie ściągając przy tym żółtej czapki - Państwo, rozumiem, jesteście inwestorami giełdowymi...?
- Jedziemy na protest i zabieramy pana ze sobą - powiedział poważnie Asman, na co pozostali zareagowali mocnym, lekko napiętym śmiechem.
- Nie nie - zaprzeczyła dziarska Agawa - Jesteśmy tu przypadkiem i chcieliśmy rozprostować kości.
- Ależ ja mówię poważnie - zaprzeczył Asman - Udział w proteście to pana obowiązek. Jesteśmy braćmi, jedziemy na tym samym wózku.
- Może kawy? - zapytałem.
- A chętnie - odparł grubawy kierowca, który pomimo upału wyglądał na niezmęczonego - Ostatnio piję kawę nawet w upał - machnął potężnym pękiem kluczy i oblizał się po wargach.
Pozostali również wyrazili ochotę na poczęstunek. Nikt nikogo nie zmuszał, każdy się z każdym zgadzał, każdy każdego kochał, co wydało mi się podejrzane. Chwilę potem wszyscy siedzieli lub leżeli na mojej werandzie, popijając kawę, piwo, paląc papierosy, stygnąc w przyjemnym, chłodnym cieniu. Atmosfera się rozluźniła do tego stopnia, że każdy położył na stole swoje pokerowe karty jeszcze przed rozdaniem. Ptaki śpiewały w oddali, a las przyjemnie szumiał.
- Rzecz w tym - prawił Asman - że to kredyty w złotych narażone są na ryzyko kursowe. Przy długotrwałym osłabieniu naszej waluty do euro i franka, grożą nam wyższe stopy procentowe oferowane w złotych. Żeby Polska spełniła wymogi wejścia do strefy euro, potrzebne są kursy sprzed 2000 roku, czyli kursy mają spadać w dół, a nie rosnąć.
- Dokładnie - wtórowała mu mała, piegowata Elza o szerokich ramionach - Argumenty, że takie decyzje są w naszym interesie są, delikatnie mówiąc, chybione i skierowane do ignorantów.
- A jakże - sapnął Juzemon, partner Beci - Najbardziej oburzający jest argument, że kurs  franka oraz jego stopy procentowe mogą wzrosnąć. Czy nie może wzrosnąć również inflacja, czyli WIBOR? A wartość zarobków w złotówkach nie może spaść?
Asman zrobił gest ręką w kierunku niewiadomym i w niewiadomym celu. Po czym kontynuował :
- Na ograniczeniu kredytów walutowych stracą potencjalni klienci. Choć zmniejszy się nieco ryzyko związane ze spłata kredytów. Jednak dla nas takie ograniczenie oznacza tylko jedno: mianowicie iż kredyt, który uzyskamy, będzie droższy.
Pogładził się po gładkiej skórze na brodzie i wyzywająco rozglądnął po twarzach naokoło. Zobaczył w nich ufność i pełne zrozumienie sytuacji.
- Bardzo mi miło, że KNB uznała mnie za idiotkę - krzywo uśmiechnęła się bystra Kasia z Poznania, która trzymała w ręku bukiet zrobiony z chwastów polnych. Nigdy takiego nie robiła i nigdy jeszcze takiego nie trzymała - nie jestem świadoma ryzyka i odpowiedzialności za wzięcie kredytu. Czekam, aż przyślą mi kogoś, kto przeprowadzi mnie przez ulicę...
Przy stole zrobiło się nagle wesoło, a Becia, której twarz od piwa była jeszcze różowsza, dostała ataku śmiechu. Nie można było jej powstrzymać, a raczej jej śmiech zaczął zarażać kolejnych dyskutantów. Podniosła spódnicę i pokazała różowe majteczki. Na majteczkach było różowe serduszko na różowym tle.
- Ryzyko kursowe każdy ocenia sam. To są nasze pieniądze! - wrzasnął wesoło nijaki długowłosy szatyn, na kolanach którego siedziała Agawa. Był zapatrzony w majteczki Beci.
- Na pohybel! - krzyknęła Agawa - Żadnych regulacji! 
Kierowca, którego twarz zrobiła się czerwona, powiedział zatroskanym głosem :
- Znowu banki chcą wydymać biednych i uczciwych.
- Wszelkie regulacje są zamachem na wolność. Dlaczego instytucje traktują ludzi jako istoty nierozumne w imię wielkich interesów?! - krzyczał Alojzy, który przyjechał bez żony. Miał zeza i świeży doktorat z teorii gier.
Rebus miał już kolejny kredyt. Dwa poprzednie spłacił z zyskiem, pomimo przestróg z banku, ze za kredyt walutowy zapłaci więcej:
- Protest! Proponuję z butelkami i oponami na sejm, oni tylko tego słuchają! - krzyknął, po czym się wycofał zrobić siku.

- No już nie może być żadnych przekrętów - Powiedział ciszej  i poważniej Asman. Na ton jego głosu reszta nastawiła uszu i przygasiła wesołość. - Każdy bank ma prawo do prowadzenia polityki kredytowej takiej, jaka mu się podoba.  Jeśli państwo będzie dopłacać do mojego kredytu, to zgadzam się na ingerowanie w te sprawy. jeśli ja sam swoją ciężką pracą będę spłacać kredyt, to ja i tylko ja będę decydował gdzie i na jakich warunkach chcę go wziąć.
Agawa poruszyła głową nieustępliwie:
- Jestem przekonana, że wielu działaczy ZBP i KNB ma kredyty we frankach.
- A moim zdaniem, taka regulacja jest niezgodna z konstytucją - rzuciła sennym głosem Becia. W jej głosie można było usłyszeć nutę znużenia.
Ktoś wpadł na pomysł, by zagrać w badmintona. Rozbiegło się towarzystwo aż pod las, wrzeszcząc przy tym tak, że najstarsze drzewa nie pamiętają - od czasu, jak przetoczyła się przez wzgórza Armia Czerwona, paląc stodoły i gwałcąc kobiety.

Zmierzchało. Siedziałem sam na werandzie, po której walały się brudne papiery, przewrócone szklanki i zapetowane pety. Opuścili mnie frankowicze, nie dziękując za gościnę. Następnego dnia znów muszę kosić, a tu jeszcze burdel do uprzątnięcia - pomyślałem i poszedłem spać. W nocy przyśniło mi się, że ich wszystkich zarżnąłem kosą, jakbym kosił pokrzywy. A potem pojawiło się olbrzymie światło w górze i głos zagrzmiał : “zarżnięcie kilku terrorystów nie zmieni nurtu losu. Koryto rzeki jest przesądzone, a na morzu jest łódka przeznaczona tylko dla ciebie”.
- Ja pierdolę - ocknąłem się w środku nocy - To chyba przez ten upał.

Anno domini 2016. Leżę sobie na plaży w Monako i zgadnijcie. Przyjechał autobus pełen protestujących z Polski, pragnących zamanifestować pod wielkim kasynem. Póki co, pragnęli obmyć swoje ciała w morzu, dlatego rozłożyli się wokół mnie ze swoimi transparentami. Nie wiedząc kim jestem, nie kryli swojej wobec mnie wrogości.
- Popatrz - mówi Klara z wielkimi binoklami - On też chyba jest banksterem. Bo nie chce się z nami zaprzyjaźnić.
- Daj spokój - zagaił Bociek, łysiejący od tyłu i o dziwo na rękach - na Sorosa nie wygląda.
- Buchachacha! - krzyknęła Franka po trzech fakultetach - Wygląda, jakby nie wiedział, co to spread.
- No to może zapytajmy...hello mister pardon, do you CIRP, est-ce que do you SWAP? - nie kryła rozbawienia Klara.
 - Czy my przypadkiem nie przjeżdżaliśmy przez Szwap? - zastanowiła się głośno grubsza kobieta o twarzy nastolatki.
- Nie - machnęła ręką Franka - to był Bazyl.
- Jaki Bazyl?! - oburzył się zestresowany Hajduk - Przejeżdżaliśmy przez Szwab jak nic, sam widziałem.
Leżałem pod kocem, ponieważ tak się leży na plaży w Monako. Spod koca wystawała mi ręka, gdy sięgałem od czasu do czasu po filiżankę z gorącą kawą.  Wraz z upływem czasu (nie mogłem uwierzyć własnym zamkniętym oczom) ci ludzie zaczęli odkrywać swoje pokerowe karty, jakby mnie tam w ogóle nie było. Pół kilometra od wielkiego kasyna.

Bociek wyciągnął skręta, zaciągnął się tytoniem i rozmarzył - Pamiętacie, jak kupiliśmy wtedy całe osiedle? Ach. My, z jednego roku, władamy całym osiedlem. W całym mieście poszybowały ceny mieszkań, a frajerzy musieli uciekać z Polski, bo ich nie było stać. Piękne czasy...
Gruba Becia, cały czas odganiając się od much, westchnęła :
- Och.
Wcale jej nie było do sentymentów. Nie płaciła już kolejnej raty, a do spłaty po ośmiu latach wciąż jeszcze miała 323.507,08 złotych. Klara zmarszczyła brwi i usta:
- No tak, ale to my kupowaliśmy po najwyższych cenach.
Hajduk nie krył oburzenia :
- W Wyborczej obiecywali dalsze wzrosty. Któż mógł przewidzieć. Na Expanderze też mięli dobre prognozy. Kupiłem pięć mieszkań, miałem je sprzedać z zyskiem tym wracającym z emigracji.
- I cały plan wziął w łeb - wtrącił mały facecik o twarzy Belki, który wachlował się  zdechłym nietoperzem - To my mięliśmy dymać, a to dymanie się oddala w czasie. Całą nadzieja w PISie, że zaczną dymać podatników, na nasz koszt.
- Bo my tacy biedni! - wybuchnęła śmiechem Franka.
- A mamy się z czego cieszyć? - obruszyła się Becia - Spójrzcie realnie. Nasze domy wietrzeją. Jak już będziemy właścicielami, to czeka nas remont generalny. Odsetek prawie nie ma, tak jak mi tłumaczyli w banku, bo wiedzieli, że nadejdzie czas ujemnych stóp procentowych, lecz one się dodają i są dodatnie. Ale czemu wciąż mamy tyle do spłacenia? Mnie już nie stać na raty. Przestałam płacić. To ja czuję się dymana, i do tego analnie.
Belka spojrzał na szeroki, apetyczny tyłek Beci. Czemu nie - pomyślał sobie - pachnie ładnie, jest po rozwodzie i nie ma kasy. Poza tym czuje się dymana, więc co za różnica...?
Przybliżył się do niej i uśmiechnął złowrogo, niczym Belka. Becia szybko zareagowała na podświadomą groźbę, choć nie bardzo rozumiała te wszystkie instynkty, które się w niej pojawiały i znikały bez wytłumaczenia i powodu. Rozłożyła uda i dała się kolejny raz w życiu wydymać. Tak przy wszystkich.
Franek był przystojnym brunetem o nieprzeniknionym spojrzeniu, grubych wargach i pomarańczowym swetru. Siedział i patrzał w morze, można by rzec, tępo. Jednak zamiast brać udział w konwersacji, spoglądał raz po raz na koc, pod którym leżałem i coś planował. Na dźwięk słowa "dymanie", wyrwało mu się mimochodem:
- Jużci. To my mieliśmy dymać. Po to studiowaliśmy stosunki międzynarodowe i międzyludzkie. Ekonomię behawioralną i wahania koniunkturalne, konkurencję doskonałą - niedoskonałą, czy jak tam. I angielski. Mięliśmy być klasą królującą. I co? Jeździmy jak cyganie z koncertami, w nadziei, że ktoś odczaruje los. Ja też mam wrażenie, że ktoś na dyma, i to dyma hard.
Słowo "hard" wymówił, jakby pierwszy raz wymawiał w życiu “dymać hard”. Zresztą zaraz potem zaczął głęboko się zastanawiać, czy nie powinien był użyć zwrotu “fuck hard”. A może “fuck over hard”? Nieee....dymać hard. Jak nic.
- Franek, kto nas dyma hard? - zapytał  Bociek z miną, jakby nigdy o nic nie pytał Franka, jakby nigdy nikogo o nic nie pytał. Podrapał się przy tym po łysiejących łokciach, a miał twarz neandertalczyka, tylko stres wyrył na niej swoje XXI-wieczne megality.
- To jest skomplikowana sprawa - odpowiedział tonem mędrca - więc wam nie będę tłumaczył.
Jego ton podziałał jak prąd na wszystkich rozłożonych na plaży. Becia przestała wycierać uda, ja wystawiłem drugą rękę spod koca, Ludwika wróciła ociekająca z morza, Belka zapetował peta, Franka przestała dłubać w nosie, wszyscy otoczyli Franka, a Klara to nawet podparła się pod boki, jakby chciała mu zakur*%ić.
-No mów, czego my nie wiemy - zapodał Bociek.
-Gadaj, a nie łżyj - wtórował Belka.
- Ja chyba zrozumiem - zajawiła podstępnie Becia.
- Pamiętacie - rozpoczął z wolna Franek - jak prezes nam tłumaczył, że nasze kredyty są trochę ryzykowne, ale na naszą korzyść?
- No tak - rzekła zniecierpliwona Franka - no i?
- Otóż potem dodał, że “według wszelkiego rachunku prawdopodobieństwa” - dołożył Franek, jakby dawał wszystkim obecnym klucz do sejfu, który nagle się rozpłynął. Nastało chwilowe milczenie.
- I? - krzyknęła Franka.
- I co? - dołożył Belka.
- Otóż to, że... - powiedział Franek i nagle złapał się za serce. Przewrócił się i zaczął się wić. Twarz stała się sina, włosy mu odpadły, nogami zaczął kopać w monakijski piasek. Zawsze wierzył, że umrze w sanatorium, otoczony dziewiętnastolatkami. Wierzył, że jego spryt i inteligencja, habilitacja z ekonomii, magisterium z prawa oraz język angielski zapewnią mu nieskończoną ilość dziewiętnastolatek po wsze czasy, z klasy tych niewtajemniczonych klas. Jednak serce zaatakowało, gdyż miało dość tej ściemy. Miało być dymanie i prosperity, a był stres i odgrywanie roli ofiary. Serce powiedziało - o dziwo -“niet”, choć Franek znał tylko angielski. Serce wiedziało, że francuskie “no” znaczy po polsku coś jakby “tak”.

Stali nad trupem Franka. Franka nie miała w oczach łez, tylko piasek, bo uparcie tarła oczy z niedowierzania.
- Jazda - nagle krzyknęła - Jedziemy robić manifę.
 Zapakowali się do autokaru i odjechali. Zostałem sam, ja i umarły Franek. Zostawili trupa koło mnie, a wraz z trupem - winę. Muszę się teraz własnym sprytem stąd wymiksować. Wyciągnąłem spod koca netbooka i zabookowalem flight do Georgii. Chciałem dokonać głębokiej analizy sytuacji, gdyż poczułem zagrożenie, a zagrożenie to potężny motyw. Potrafi przenościć góry i budować piaski. Motif po francusku to również powód do zbrodni. Takiej zbrodni, że wszyscy spojrzą z pytaniem w oczach : jaka jest największa zbrodnia? Świadoma mądrość, czy nieświadomy brak dostateczności umysłowej? Gdzie jest granica odpowiedzialności za własne wstawanie rano, za własne koktajlowanie trunków, gdzie jest świeżość bryzy, kto chodzi z kotem na spacer, gdy kot wrzeszczy : wy hultaje! - miotając przy tym pirotechnicznie ogonem. Jaka jest lekcja finału w postaci uśmiechu : tak, rozumiem. Podpisuję. Jestem wtajemniczony. Bierzemy się do roboty, albowiem podpis to nie jest przecięcie taśmy w alternatywach, podpis to zaledwie pierwszy łyk mleka o poranku, pierwszego dnia pracy, której podjęliśmy się na trzydzieści lat.
Wylądował dron, chwilę potem byłem w Gruzji, w monastyrze Cminda Sameba z widokiem na wielką górę.

Tam pośród gwałtownej nocnej burzy zapadłem w głęboki sen, a raczej koszmar. Przyśnili mi się finansowi terroryści. Pożyczając nisko oprocentowaną walutę, doprowadzili do jej osłabienia oraz umocnienia walut, w których zarabiali. Z pożyczonym papierem rzucili się do wykupywania ziemi i betonu, podnosząc ceny wszystkiego, w tym ołówków. Gdy jednak przestali kupować, na walutach nastąpił zwrot : sprzedawane przez nich waluty potaniały, a kupowany frank zaczął drożeć.
Są dwa rodzaje pisania : piszesz po alkoholu, a potem korygujesz na trzeźwo. Albo piszesz na trzeźwo, a potem korygujesz po alkoholu.
Są też dwa rodzaje snów : budzisz się i uśmiechasz. Albo budzisz się z ochotą, by zagrać przeciwko finansowym terrorystom. Na siłę franka, na słabość złotówki i akt finalny tej historii : masowe licytacje komornicze, które odbiją się zębem w dół na cenach nieruchomości.